Stąd też postanowiłem: Tak długo jak moje dialogi nie wejdą na przyzwoity poziom - tak długo nie tykam się Hakerskiego Wyścigu. Zastanawiałem się nad tworzeniem krótkich RPG Makerówek, ale uznałem że ich tworzenie będzie wymagało zbyt dużo czasu. Opowiadania tworzy się szybciej.
Tak więc, jeżeli macie czas i chęci - śmiało wpadajcie i oceniajcie co tylko się da. A już zwłaszcza te moje nieszczęsne dialogi. Za każdą uzasadnioną ocenę będę bardzo wdzięczny. Dla mnie są one na wagę złota.
Może tak na szybko jeszcze cokolwiek o fabule . Łowcy Zaginionych Legend to opowiadanie mówiące o przygodach trójki przyjaciół: Darka, Wojtka oraz Marcina. Jakiś czas temu odnaleźli w lesie wejście do sieci jaskiń i tuneli, okrzyknęli to miejsce swoją bazą i odtąd poczęli spędzać tam co raz więcej czasu. Pewnego dnia odnajdują Lustrzaną Komnatę, w której to otworzyli szkatułkę pełną setek uwięzionych dziwnych stworzeń
1)
Spoiler:
Był środek wakacji. Ładny, słoneczny dzień z małą dozą przyjemnego wiatru.
Ciemnowłosy chłopak w zielonych spodniach i trochę ciemniejszą zieloną
koszulką mijał właśnie kolejne uliczki swojego małego miasteczka. Przeszedł
przez ulicę Zajawskiego, skręcił przy Kujawskiej i ruszył prostą drogą, aż
do tabliczki informującej o granicy miejscowości. Szedł dalej lekkim
krokiem, aż po trzech minutach dotarł do pięknej, zbudowanej z ciężkich
drewnianych bal karczmy. Otoczona była pięknym płotem z wzorami typowo
słowiańskimi. Młody chłopak stanął naprzeciwko okien budynku, widząc że
nikogo wokół niego nie ma ten oparł się o płot i włożył dłoń do swojej
kieszeni. Wyjął z niej wyjątkowo stary zegarek kieszonkowy. Otworzył
pokrywkę i przez drobną chwilę przyglądał się wskazówkom zegara.
Teren karczmy był naprawdę dobrze zadbany. Ogród wypełniały przepiękne
kwiaty, zamszony chodnik dodawał klimatu a przepiękna pogoda tworzyła iście
idyllyczną atmosferę. Widok tak wspaniały że nic nie mogłoby zepsuć tej
chwili.
Nic, oprócz krzyków.
Oprócz tragicznych jęków i wyzwisk. Dźwięku tłuczonego szkła, głuchych
uderzeń o ścianę oraz wszystkiego innego dającego to przeświadczenie że
teraz, wewnątrz budynku toczy się porządna rozróba.
Chłopak nie zwracał na to uwagi. Patrzył tylko na drogę by co jakiś czas
znów skupić się na ruchu wskazówek epokowej już maszynki, którą wciąż
trzymał niewzruszenie w swojej dłoni. Wzdrygnął się jednak, szybko spojrzał
do góry. Źrenice mu się rozszerzyły i szybko dał nura naprzód rzucając się na ziemię. Ktoś wyrzucił jakieś krzesło przez okno. Chłopak wstał, schował
swój zegarek i na chwilę zwrócił swoją uwagę na żywopłot znajdujący się dwa
metry od niego. Krzesło najwyraźniej nie było jedyne, w krzaczorach utknął
jakiś człowiek który widocznie również musiał wylecieć przez okno.
Chłopak nie potrafił ukryć swojego śmiechu, raptem wpadł w głośny rechot. I
śmiał się tak dobre dwie minuty, aż nagle otworzyły się dębowe drzwi
karczmy. W przejściu dało się zauważyć dwie małe postacie, oboje strasznie poobijani. Jeden z brązowymi włosami, ubrany w granatowe jeansy i czarną koszulkę. Drugi zaś blondyn, w czerwonej koszuli w kratę oraz brązowymi spodniami. Pierwszy obrócił się szybko na pięcie, nabrał tyle powietrza ile był w stanie utrzymać w płucach po czym wykrzyknął:
- A tylko mi jeszcze raz ruszcie mojego przyjaciela, to zamiast młotkiem bić w kotlet schabowy będę nim bił w wasze twarze!
Komuś się wyraźnie nie spodobała ta uwaga. Brązowo-włosy silnym ruchem jednej ręki zgiął w pół swojego towarzysza samemu czyniąc to samo. Przez framugę przeleciało kolejne krzesło. Młodzi wstali, przy czym ten pierwszy rzucił jeszcze:
- Haha, nie trafiłeś!
I szybko zatrzasnął za sobą drzwi. Zrobili kilka kroków schodząc po schodach i usłyszeli za sobą głuchy huk. Tym razem o drzwi uderzył chyba stół.
- Marcin, ale ty nie możesz być taki cienias! Jak podchodzą do ciebie by się z ciebie pośmiać, to musisz im pokazać że jesteś kozak!
Blondyn nic na to nie odpowiedział. Widać nie miał totalnie humoru, cały był czerwony a na jego policzkach było widać ślady łez.
- Ale Marcin, nie przejmuj już się. Patrz, Darek już na nas czeka, Hej! Darek!
- Jestem trzy metry od was, nie musisz się do mnie wydzierać.
- Wiem, ale możesz nie słyszeć!
- Wojtek, teraz jesteś tylko metr ode mnie.
- Oj tam sztywniaku. Widzisz Marcin, nie tylko ty jesteś trochę inny. Ty nie śmiejesz się z innych, a on jest sztywniakiem!
Marcin widać już trochę lepiej się poczuł, nieśmiało zapytał:
- A... a ty?
- Ja? - Spytał przeciągle - A ja jestem najbrzydszym człowiekiem na świecie! Pomyśl sobie że moje włosy to taka kupa! Kto ma włosy koloru kupy? Ja mam, ja mam!
Marcin teraz już zdecydowanie się poczuł lepiej. Przetarł ostatni raz oczy i uśmiechnąwszy się:
- No niechaj wam będzie, już nie będę się smucić. Przy was się nie da.
Darek uśmiechając się lekko do nich sprawdził zegarek jeszcze raz.
- Już po 12-stej. Wojtek, Marcin, chodźmy z tego zadupia. Czas iść do naszego wypasionego miejsca.
- Tak jest! - zawołał Wojtek - Na podbój świata! Marcin, krzycz ze mną: Podbój, podbój, podbój!
Ciemnowłosy chłopak w zielonych spodniach i trochę ciemniejszą zieloną
koszulką mijał właśnie kolejne uliczki swojego małego miasteczka. Przeszedł
przez ulicę Zajawskiego, skręcił przy Kujawskiej i ruszył prostą drogą, aż
do tabliczki informującej o granicy miejscowości. Szedł dalej lekkim
krokiem, aż po trzech minutach dotarł do pięknej, zbudowanej z ciężkich
drewnianych bal karczmy. Otoczona była pięknym płotem z wzorami typowo
słowiańskimi. Młody chłopak stanął naprzeciwko okien budynku, widząc że
nikogo wokół niego nie ma ten oparł się o płot i włożył dłoń do swojej
kieszeni. Wyjął z niej wyjątkowo stary zegarek kieszonkowy. Otworzył
pokrywkę i przez drobną chwilę przyglądał się wskazówkom zegara.
Teren karczmy był naprawdę dobrze zadbany. Ogród wypełniały przepiękne
kwiaty, zamszony chodnik dodawał klimatu a przepiękna pogoda tworzyła iście
idyllyczną atmosferę. Widok tak wspaniały że nic nie mogłoby zepsuć tej
chwili.
Nic, oprócz krzyków.
Oprócz tragicznych jęków i wyzwisk. Dźwięku tłuczonego szkła, głuchych
uderzeń o ścianę oraz wszystkiego innego dającego to przeświadczenie że
teraz, wewnątrz budynku toczy się porządna rozróba.
Chłopak nie zwracał na to uwagi. Patrzył tylko na drogę by co jakiś czas
znów skupić się na ruchu wskazówek epokowej już maszynki, którą wciąż
trzymał niewzruszenie w swojej dłoni. Wzdrygnął się jednak, szybko spojrzał
do góry. Źrenice mu się rozszerzyły i szybko dał nura naprzód rzucając się na ziemię. Ktoś wyrzucił jakieś krzesło przez okno. Chłopak wstał, schował
swój zegarek i na chwilę zwrócił swoją uwagę na żywopłot znajdujący się dwa
metry od niego. Krzesło najwyraźniej nie było jedyne, w krzaczorach utknął
jakiś człowiek który widocznie również musiał wylecieć przez okno.
Chłopak nie potrafił ukryć swojego śmiechu, raptem wpadł w głośny rechot. I
śmiał się tak dobre dwie minuty, aż nagle otworzyły się dębowe drzwi
karczmy. W przejściu dało się zauważyć dwie małe postacie, oboje strasznie poobijani. Jeden z brązowymi włosami, ubrany w granatowe jeansy i czarną koszulkę. Drugi zaś blondyn, w czerwonej koszuli w kratę oraz brązowymi spodniami. Pierwszy obrócił się szybko na pięcie, nabrał tyle powietrza ile był w stanie utrzymać w płucach po czym wykrzyknął:
- A tylko mi jeszcze raz ruszcie mojego przyjaciela, to zamiast młotkiem bić w kotlet schabowy będę nim bił w wasze twarze!
Komuś się wyraźnie nie spodobała ta uwaga. Brązowo-włosy silnym ruchem jednej ręki zgiął w pół swojego towarzysza samemu czyniąc to samo. Przez framugę przeleciało kolejne krzesło. Młodzi wstali, przy czym ten pierwszy rzucił jeszcze:
- Haha, nie trafiłeś!
I szybko zatrzasnął za sobą drzwi. Zrobili kilka kroków schodząc po schodach i usłyszeli za sobą głuchy huk. Tym razem o drzwi uderzył chyba stół.
- Marcin, ale ty nie możesz być taki cienias! Jak podchodzą do ciebie by się z ciebie pośmiać, to musisz im pokazać że jesteś kozak!
Blondyn nic na to nie odpowiedział. Widać nie miał totalnie humoru, cały był czerwony a na jego policzkach było widać ślady łez.
- Ale Marcin, nie przejmuj już się. Patrz, Darek już na nas czeka, Hej! Darek!
- Jestem trzy metry od was, nie musisz się do mnie wydzierać.
- Wiem, ale możesz nie słyszeć!
- Wojtek, teraz jesteś tylko metr ode mnie.
- Oj tam sztywniaku. Widzisz Marcin, nie tylko ty jesteś trochę inny. Ty nie śmiejesz się z innych, a on jest sztywniakiem!
Marcin widać już trochę lepiej się poczuł, nieśmiało zapytał:
- A... a ty?
- Ja? - Spytał przeciągle - A ja jestem najbrzydszym człowiekiem na świecie! Pomyśl sobie że moje włosy to taka kupa! Kto ma włosy koloru kupy? Ja mam, ja mam!
Marcin teraz już zdecydowanie się poczuł lepiej. Przetarł ostatni raz oczy i uśmiechnąwszy się:
- No niechaj wam będzie, już nie będę się smucić. Przy was się nie da.
Darek uśmiechając się lekko do nich sprawdził zegarek jeszcze raz.
- Już po 12-stej. Wojtek, Marcin, chodźmy z tego zadupia. Czas iść do naszego wypasionego miejsca.
- Tak jest! - zawołał Wojtek - Na podbój świata! Marcin, krzycz ze mną: Podbój, podbój, podbój!
Spoiler:
- Podbój, podbój! - wtórował mu Marcin. Uśmiechniwszy się Darek również dołączył do pomysłu i tak wspólnie, w trójkę przez 2-3 minuty wydzierali się na całego krzycząc "podbój". Na końcu się roześmiali i ruszyli sciężką prowadzącą wprost do lasu. W lesie było trochę chłodniej, nie mniej jednak wciąż ciepło i przyjemnie. Cudowny zapach pobudzał do życia a przebijające się przez liście drzew snopy światła urzekłyby nie jednego wspaniałego dziś artystę. Szli tak już dobre pół godziny rozmawiając lub śmiejąc się. Zwłaszcza Wojtek nie pozwalał Marcinowi choć na chwilę przypomnieć sobie nieprzyjemnych chwil z gospody, co chwila sypał jakimś żartem o Polaku, Rusku i Niemcu, lub sucharem o Chacku Norrisie. Wojtek był niezwykłym optymistą, to też nie jeden raz stawiał na nogi Darka albo Marcina gdy ci mieli złe dni.
Zeszli w końcu ze ścieżki w prawo i weszli w głąb lasu. Po 10 minutach ich oczom ukazała się rzeka a na wprost nich - drzwo z liną przywiązaną do solidnej gałęzi. Jako że Wojtek był najsilniejszy zawsze sprawdzał stan liny i gałęzi porządnymi szarpnięciami. Gdy upewnił się co do bezpieczeństwa chwycił ją mocno, cofnął się kilka kroków w tył po czym wziął rozbieg i skoczył. W ciągu jednej chwili był już po drugiej stronie. Drugi, trochę mniej pewnie skoczył Marcin. Ostatni przeskoczył już Darek. Zawsze starali się wybierać tę konfigurację, zabezpieczając się gdyby najsłabszemu fizycznie coś miało się stać. Ruszyli dalej wgłąb lasu by po jakimś czasie wyjść na polanę. Wzdłóż niej przebiegały linie wysokiego napięcia. Idąc kolejny kwadrans tuż obok linii doszli nareszcie do wielkiej skarpy. Poruszając się wzdłóż niej dowędrowali do miejsca gdzie można było zejść, zrobili to całkiem spokojnie i tym razem w kierunku odwrotnym do wcześniejszego znowu ruszyli. Po jakimś czasie się zatrzymali, obejrzeli się dokładnie czy przypadkiem nikogo w pobliży nie ma. Byli już pewni - jest pusto. Darek wyjął z kieszeni klucz, ostrożnie odgarnął gąszcz trawy i otworzył zamek. Dobrze ukryta klapa cicho i delikatnie odchyliła się dwa centymetry na zewnątrz. Chwycił ją Darek i otworzył na oścież. Wewnątrz była drabina prowadząca wgłąb, w ciemność. Zeszli po niej, Wojtek dokładnie zamknął klapę i przekręcił klucz. Dał znać reszcie. Przez pomieszczenie przeszedł dźwięk pstrykniętego przycisku i po chwili wszędzie nastała jasność. Byli w tunelu wysokości i szerokości trochę większej od dorosłego mężczyzny, wzdół niego na ścianach znajdowały się lampy. Ruszyli śmiałym krokiem a odgłos ich butów ciągnął się daleko echem.
Znajdowali się w całkiem niemałej sieci jaskiń i tuneli. Znaleźli to miejsce ponad 1,5 roku temu, tak mocno im się spodobało że okrzyknęli je swoją bazą i odtąd co rusz starali się je ulepszać. Szukali nowych tuneli, ukrywali wejścia przed niechcianymi gośćmi (którzy niedaj Boże jeszcze rościli by sobie prawa do ich własności) i modernizowali co tylko się da.
- Jesteśmy! - Zawołał Wojtek - Marcin, pstryknij proszę światło.
Ich oczom ukazała się przestronna, całkiem sporawa jaskinia. Było to serce ich bazy, to tutaj opracowywali nowe pomysły, czytali książki, oglądali nieraz filmy na laptopie czy robili wszystko inne co mogą dzisiaj robić tak szalone dzieciaki jak one.
Co należy również zaznaczyć, nie była to zwykła, porzucona sama sobie jaskinia. Bardzo mocno różniła się od wszelkich innych baz tworzonych przez dzieci w ich wieku. Darek, Marcin i Wojtek byli niezwykle pomysłowi, uzupełniali się swoją wiedzą nawzajem i przez półtora roku stworzyli miejsce którym nie powstydziłby się sam Batman czy Stanford Pines!
Wojtek lubi rysować i malować, toteż we współpracy z Marcinem który interesuje się sztuką przepięknie ozdobili jaskinię wzorkami czy najróżniejszymi malunkami. Darek który marzy by być archeologiem ciekawi się również architektórą, w domu wciąż przetrzymuje kilka nieoddanych jeszcze bibliotece książek na temat budownictwa. Z tą jakże cenną wiedzą oznaczył wszelkie miejsca mogące stanowić zagrożenie i razem z resztą wspólnie je zabezpieczyli. Uwielbia również wszystko co pochodzi lub jest stylizowane 17/18 wiekiem, z tą pasją ściągnął do bazy najróżniejsze przedmioty które mocno dodawały klimatu. Marcin natomiast to chłopak który śmiało może zostać nazywany dzieckiem Składowskiej-Curie lub Einsteina, głowę bowiem miał on nie od parady. Lubi fizykę, chęmię i matematykę - marzy by w przyszłości zostać super naukowcem (który będzie tak dobry by co rusz zdobywać pochwały za samo siedzenie). To on się postarał o najlepsze możliwe oświetlenie, okablowanie czy stację badawczą. O tak, mają tu nawet malutką stację badawczą! Trochę fiolek, kilka palników i odczynników chemicznych - tego naprawdę nie powstydziłby żaden szalony naukowiec. Marcin wiele wniósł do swojej bazy, między innymi zakładając małą ekologiczną elektrownie. Tak się bowiem składa że w tej całej sieci tuneli znajduje się źródło z nie małym, ale wcale nie dużym stawikiem. Po sprawdzeniu jakości wody sięgającej do ich barków, Marcin ze spokojem uznał że jest ona bezpieczna - nie jeden raz się w niej kąpali. A że źródło biło, ustawili tuż nad jego wylotem mały wiatrak który bez przerwy dostarczał prądu. Sama elektrownia starcza ledwo na utrzymanie oświetlenia, nie mniej Marcin i reszta wciąż kombinują skąd wytrzasnąć nowe, lepsze akumulatory. Gdy ich nie ma w bazie wyłączają wszystko co się da by zostawić baterie na ładowaniu. Tworzą w ten sposób mały magazyn energii, no, i trzeba powiedzieć że starcza im już na maratony filmowe. Marcin lubi też wszystko co związane z fizycznymi mechanizmami, ma w głowie kilka pomysłów na bramy i inne urozmaicenia.
Przy jednej ze ścian stała mała obrotowa tablica, były na niej wypisane nowe modyfikacje które planują wprowadzić niedługo w życie. Dało się tu zauważyć między innymi plan ulepszenia małej elektrowni, system wczesnego ostrzegania przed ewentualnym intruzem, budowa drewnianej podłogi (na którą już zdążyli uzbierać materiały!) czy budowa nowej biblioteczki. naprzeciw tablicy stały trzy drewniane krzesła ułożone w trójkąt tak aby każdy siebie widział. Usiedli na nich, pierwszy zaczął Darek:
- Wojtek, Marcin. Najpierw sprawy bieżące. Wszyscy w poniedziałek jesteście gotowi?
- Ta jest! - z entuzjazmem odkrzyknął Wojtek
- Yhym, u mnie też bez kłopotów - trochę nieśmiale odpowiedział Marcin.
- I bardzo się cieszę, czeka nas mnóstwo pracy. Mówię wam, bez tej drewnianej podłogi to dłużej już tutaj nie będzie można wytrzymać.
- A racja Darku - wtrącił Wojtek - mam serdecznie dość potykania się o nierówną skałę. Niech żyją płaskie podłogi!
- No to spotykamy się w poniedziałek o godzinie 12:00. A teraz sprawa dzisiejsza. Marcin, jak tam nasza bomba?
- Dynamit gotowy.
- Nie powinno być problemów?
- Prawdopodobnie nie.
- Świetnie! To chyba możemy wyruszać?
Dwójka odpowiedziała twierdząco, wstali z siedzeń i ruszyli do wyjścia. Przeszli przez kilka tuneli, skręcili przy kilku rozwidleniach i tak trafili na ślepy zauek.
Zauek za którym coś było. Nie znaleźli jednak żadnego przejścia, postanowili więc pozbyć się ściany bo zwiedzać nie było dalej co.
Marcin wyjął ze swojej torby kilka lasek dynamitu, taśmę klejącą i podał je Darkowi. Darek że zna się trochę na architekturze to najlepiej wiedział jak wszystko rozmieścić by uzyskać najlepszy efekt.
Wojtek patrzył na całą robotę, z lekkim niepokojem zapytał się Marcina:
- Marcin... Ale jesteś pewny że nic nam nie grozi?
- Yhy, jestem. Jeżeli staniemy przy drabinie do naszej bazy, to nic nam się nie stanie.
- Spokojna głowa, Marcin dobrze mówi - upewnił Wojtka Darek - nawet jeżeli coś miałoby się zawalać, samo wejście do sieci tuneli jest w 100% bezpieczne. Znajdujemy się głęboko pod ziemią a ostoje cywilizacji daleko. Nikt nas nie usłyszy.
Gdy Darek skończył Marcin pomógł z doprowadzeniem przewodu. Ciągneli go tunelami aż do drabiny z klapą zamkniętą na klucz. Wojtek na wszelki wypadek przekręcił kluczyk gdyby coś jednak poszło nie tak. Marcin odbezpieczył zapalnik.
- Nie jestem pewny chłopaki... Trochę się boję.
- Nie bój się, wszystko wyliczyłeś. A ja ci pomagałem - będzie dobrze! - uspokajał go Darek.
Marcin wziął głęboki oddech. Razem z resztą nałożyli olbrzymie nauszniki wygłuszające. Zacisnął palce na spuście po czym krzyknął:
- A niech się dzieje co chce!
I nacisnął spust. Olbrzymi huk zatrząsł tunelami w posadach. Światła lamp gasnęły raz po raz a z tuneli dało się poczuć małą falę uderzeniową. Po chwili jednak wszystko się uspokoiło a oświetlenie wróciło do normy.
Chłopaki zdjęli nauszniki i czujnie nasłuchiwali. Uspokoiło się totalnie. Przesiedzieli tak jeszcze kwadrans dla upewnienia po czym ostrożnie ruszyli uważnie sprawdzając ściany czy aby na pewno nie doszło do niebezpiecznego uszkodzenia. Całe szczęście wyburzanie przeszedło wzorowo, ani ich główna jaskinia, ani inne tunele nie zostały uszkodzone. Doszli w końcu do miejsca gdzie wysadzali dynamit, w miejscu ślepego zaułka teraz znajdowała się ogrmona czarna dziura. Wojtek chwycił za drewnianą pałkę, Darek za mocną latarkę a Marcin przełknął głośno ślinę przez gardło. Ruszyli razem, we trójkę. Przekroczyli miejsce po wybuchu i przeszedli kilka kroków przez nowy, niezbadany korytarz. Skończył się dość prędko a ich oczom ukazała się jaskinia
Okrągłe pomieszczenie na środku której stał piedestał ze złotą szkatułką. Wokół jaskini były lustra, aż dziw brał że żadne się nie stłukło. Gdy tylko Darek wycelował snop światła w jedno zwierciadło, całe pomieszczenie natychmiast zostało pozbawione ciemności. Stali tak przez chwilę osłupieni, wpatrzeni w piedestał ze szkatułką.
- Ale... Jak? Skąd to się tu wzięło? - Zapytał Darek.
- To pewnie łupy wojenne zostawione przez wikingów. - odrzekł Wojtek - Otwórzmy je! - po czym już próbował rzucić się naprzód. Za koszulkę złapał go Darek:
- Stójjjj, człowieku! A pułapki?! Pomyślałeś o pułapkach?
Ta uwaga ostudziła nieco entuzjazm. Darek bardzo ostrożnie stawiał kroki sprawdzając czy nie ma jakiś płyt naciskowych albo innych mechanizmów mogących stanowić zagrożenie. Wojtek patrzył z niecierpliwością na szkatułkę a Marcin z drżącymi dłońmi modlił się do Boga by Darkowi włos z głowy nie spadł. Darek dalej sprawdzał jaskinię, okazało się że cała jest zupełnie pusta. Od tyle że pusta wszędzie wokoło i piedestał ze szkatułką.
Podeszli do szkatułki. Marcin ciągle stał gdzieś z tyłu obawiając się najgorszego. Wojtek nie myślał o niczym innym jak tylko o sprawdzeniu zawartości. Darek przyglądał się podejrzanie.
- Ta szkatułka też może mieć jakieś pułapki. Tylko jak ją otworzyć?
- Eemmmm... - Zajęczał nieśmiale Marcin - A... A może patykiem?
Darek popatrzył trochę na Marcina głupio, nic jednak lepszego nie przychodziło innym do głowy. Na decyzję Wojtka nie trzeba było długo czekać, w trymiga pobiegł do głównej bazy po kilka listew. Gdy wrócił skręcili wspólnie jeden wielki, patyk do trącania długości 4 metrów. Stanęli tak blisko wejścia jak się tylko da, jako że Wojtek miał zawsze najpewniejszą dłoń - jemu powierzono zadanie operowaniem tym nowym wynalazkiem
Ciężko tym celować było nieziemsko. Ale w końcu Wojtkowi udało się złapać odpowiednio wieczko, pociągnął silnie kij w górę. Wieczko lekko się otworzyło. W sumie nic się nie stało, ale Darek dalej był nie ufny, kazał spróbować jeszcze raz. Wojtek po raz kolejny walczył z topornym patykiem do trącania, złapał od dołu wieczko i jak najsilniej pociągnął.
I nagle powietrze zrobiło się ciepłe. Wieczko otworzyło się na całą szerokość a z jego wnętrza począł się słyszeć straszliwy wrzask. Dźwięk jakby setek gardeł w stanie agonialnym, ziemia się zatrzęsła. Chłopaki upadli na ziemię. Próbowali się pozbierać, początkowo usiedli a wtem zobaczyli - ze szkatułki wylatywały dziesiątki, setki cieni szalejących po pomieszczeniu. Część z tych cieni wariowała krążąc po jaskini, inne wlatywały wprost w sufit i ściany a jeszcze inne przeleciały tuż obok chłopaków i wyleciały z wrzaskiem przez wyjście. Ziemia wciąż się lekko trzęsła, ze szkatułki pionowymi liniami rozchodziło się po piedestale błękitne światło. Opadło na podłogę i poczęło tworzyć krąg. Po chwili padł oślepiający blask i nastąpiła cisza. Po kolejnej chwili blask opadł.
Darek, Wojtek i Marcin siedzieli tak osłupieni. Nie mieli bladego pojęcia co przed chwilą się wydarzyło. Przestraszeni na wskroś gabili się na otwartą szkatułkę która leżała już na ziemi. Tuż obok wieczka leżał mały, zwinięty kawałek pergaminu.
Zeszli w końcu ze ścieżki w prawo i weszli w głąb lasu. Po 10 minutach ich oczom ukazała się rzeka a na wprost nich - drzwo z liną przywiązaną do solidnej gałęzi. Jako że Wojtek był najsilniejszy zawsze sprawdzał stan liny i gałęzi porządnymi szarpnięciami. Gdy upewnił się co do bezpieczeństwa chwycił ją mocno, cofnął się kilka kroków w tył po czym wziął rozbieg i skoczył. W ciągu jednej chwili był już po drugiej stronie. Drugi, trochę mniej pewnie skoczył Marcin. Ostatni przeskoczył już Darek. Zawsze starali się wybierać tę konfigurację, zabezpieczając się gdyby najsłabszemu fizycznie coś miało się stać. Ruszyli dalej wgłąb lasu by po jakimś czasie wyjść na polanę. Wzdłóż niej przebiegały linie wysokiego napięcia. Idąc kolejny kwadrans tuż obok linii doszli nareszcie do wielkiej skarpy. Poruszając się wzdłóż niej dowędrowali do miejsca gdzie można było zejść, zrobili to całkiem spokojnie i tym razem w kierunku odwrotnym do wcześniejszego znowu ruszyli. Po jakimś czasie się zatrzymali, obejrzeli się dokładnie czy przypadkiem nikogo w pobliży nie ma. Byli już pewni - jest pusto. Darek wyjął z kieszeni klucz, ostrożnie odgarnął gąszcz trawy i otworzył zamek. Dobrze ukryta klapa cicho i delikatnie odchyliła się dwa centymetry na zewnątrz. Chwycił ją Darek i otworzył na oścież. Wewnątrz była drabina prowadząca wgłąb, w ciemność. Zeszli po niej, Wojtek dokładnie zamknął klapę i przekręcił klucz. Dał znać reszcie. Przez pomieszczenie przeszedł dźwięk pstrykniętego przycisku i po chwili wszędzie nastała jasność. Byli w tunelu wysokości i szerokości trochę większej od dorosłego mężczyzny, wzdół niego na ścianach znajdowały się lampy. Ruszyli śmiałym krokiem a odgłos ich butów ciągnął się daleko echem.
Znajdowali się w całkiem niemałej sieci jaskiń i tuneli. Znaleźli to miejsce ponad 1,5 roku temu, tak mocno im się spodobało że okrzyknęli je swoją bazą i odtąd co rusz starali się je ulepszać. Szukali nowych tuneli, ukrywali wejścia przed niechcianymi gośćmi (którzy niedaj Boże jeszcze rościli by sobie prawa do ich własności) i modernizowali co tylko się da.
- Jesteśmy! - Zawołał Wojtek - Marcin, pstryknij proszę światło.
Ich oczom ukazała się przestronna, całkiem sporawa jaskinia. Było to serce ich bazy, to tutaj opracowywali nowe pomysły, czytali książki, oglądali nieraz filmy na laptopie czy robili wszystko inne co mogą dzisiaj robić tak szalone dzieciaki jak one.
Co należy również zaznaczyć, nie była to zwykła, porzucona sama sobie jaskinia. Bardzo mocno różniła się od wszelkich innych baz tworzonych przez dzieci w ich wieku. Darek, Marcin i Wojtek byli niezwykle pomysłowi, uzupełniali się swoją wiedzą nawzajem i przez półtora roku stworzyli miejsce którym nie powstydziłby się sam Batman czy Stanford Pines!
Wojtek lubi rysować i malować, toteż we współpracy z Marcinem który interesuje się sztuką przepięknie ozdobili jaskinię wzorkami czy najróżniejszymi malunkami. Darek który marzy by być archeologiem ciekawi się również architektórą, w domu wciąż przetrzymuje kilka nieoddanych jeszcze bibliotece książek na temat budownictwa. Z tą jakże cenną wiedzą oznaczył wszelkie miejsca mogące stanowić zagrożenie i razem z resztą wspólnie je zabezpieczyli. Uwielbia również wszystko co pochodzi lub jest stylizowane 17/18 wiekiem, z tą pasją ściągnął do bazy najróżniejsze przedmioty które mocno dodawały klimatu. Marcin natomiast to chłopak który śmiało może zostać nazywany dzieckiem Składowskiej-Curie lub Einsteina, głowę bowiem miał on nie od parady. Lubi fizykę, chęmię i matematykę - marzy by w przyszłości zostać super naukowcem (który będzie tak dobry by co rusz zdobywać pochwały za samo siedzenie). To on się postarał o najlepsze możliwe oświetlenie, okablowanie czy stację badawczą. O tak, mają tu nawet malutką stację badawczą! Trochę fiolek, kilka palników i odczynników chemicznych - tego naprawdę nie powstydziłby żaden szalony naukowiec. Marcin wiele wniósł do swojej bazy, między innymi zakładając małą ekologiczną elektrownie. Tak się bowiem składa że w tej całej sieci tuneli znajduje się źródło z nie małym, ale wcale nie dużym stawikiem. Po sprawdzeniu jakości wody sięgającej do ich barków, Marcin ze spokojem uznał że jest ona bezpieczna - nie jeden raz się w niej kąpali. A że źródło biło, ustawili tuż nad jego wylotem mały wiatrak który bez przerwy dostarczał prądu. Sama elektrownia starcza ledwo na utrzymanie oświetlenia, nie mniej Marcin i reszta wciąż kombinują skąd wytrzasnąć nowe, lepsze akumulatory. Gdy ich nie ma w bazie wyłączają wszystko co się da by zostawić baterie na ładowaniu. Tworzą w ten sposób mały magazyn energii, no, i trzeba powiedzieć że starcza im już na maratony filmowe. Marcin lubi też wszystko co związane z fizycznymi mechanizmami, ma w głowie kilka pomysłów na bramy i inne urozmaicenia.
Przy jednej ze ścian stała mała obrotowa tablica, były na niej wypisane nowe modyfikacje które planują wprowadzić niedługo w życie. Dało się tu zauważyć między innymi plan ulepszenia małej elektrowni, system wczesnego ostrzegania przed ewentualnym intruzem, budowa drewnianej podłogi (na którą już zdążyli uzbierać materiały!) czy budowa nowej biblioteczki. naprzeciw tablicy stały trzy drewniane krzesła ułożone w trójkąt tak aby każdy siebie widział. Usiedli na nich, pierwszy zaczął Darek:
- Wojtek, Marcin. Najpierw sprawy bieżące. Wszyscy w poniedziałek jesteście gotowi?
- Ta jest! - z entuzjazmem odkrzyknął Wojtek
- Yhym, u mnie też bez kłopotów - trochę nieśmiale odpowiedział Marcin.
- I bardzo się cieszę, czeka nas mnóstwo pracy. Mówię wam, bez tej drewnianej podłogi to dłużej już tutaj nie będzie można wytrzymać.
- A racja Darku - wtrącił Wojtek - mam serdecznie dość potykania się o nierówną skałę. Niech żyją płaskie podłogi!
- No to spotykamy się w poniedziałek o godzinie 12:00. A teraz sprawa dzisiejsza. Marcin, jak tam nasza bomba?
- Dynamit gotowy.
- Nie powinno być problemów?
- Prawdopodobnie nie.
- Świetnie! To chyba możemy wyruszać?
Dwójka odpowiedziała twierdząco, wstali z siedzeń i ruszyli do wyjścia. Przeszli przez kilka tuneli, skręcili przy kilku rozwidleniach i tak trafili na ślepy zauek.
Zauek za którym coś było. Nie znaleźli jednak żadnego przejścia, postanowili więc pozbyć się ściany bo zwiedzać nie było dalej co.
Marcin wyjął ze swojej torby kilka lasek dynamitu, taśmę klejącą i podał je Darkowi. Darek że zna się trochę na architekturze to najlepiej wiedział jak wszystko rozmieścić by uzyskać najlepszy efekt.
Wojtek patrzył na całą robotę, z lekkim niepokojem zapytał się Marcina:
- Marcin... Ale jesteś pewny że nic nam nie grozi?
- Yhy, jestem. Jeżeli staniemy przy drabinie do naszej bazy, to nic nam się nie stanie.
- Spokojna głowa, Marcin dobrze mówi - upewnił Wojtka Darek - nawet jeżeli coś miałoby się zawalać, samo wejście do sieci tuneli jest w 100% bezpieczne. Znajdujemy się głęboko pod ziemią a ostoje cywilizacji daleko. Nikt nas nie usłyszy.
Gdy Darek skończył Marcin pomógł z doprowadzeniem przewodu. Ciągneli go tunelami aż do drabiny z klapą zamkniętą na klucz. Wojtek na wszelki wypadek przekręcił kluczyk gdyby coś jednak poszło nie tak. Marcin odbezpieczył zapalnik.
- Nie jestem pewny chłopaki... Trochę się boję.
- Nie bój się, wszystko wyliczyłeś. A ja ci pomagałem - będzie dobrze! - uspokajał go Darek.
Marcin wziął głęboki oddech. Razem z resztą nałożyli olbrzymie nauszniki wygłuszające. Zacisnął palce na spuście po czym krzyknął:
- A niech się dzieje co chce!
I nacisnął spust. Olbrzymi huk zatrząsł tunelami w posadach. Światła lamp gasnęły raz po raz a z tuneli dało się poczuć małą falę uderzeniową. Po chwili jednak wszystko się uspokoiło a oświetlenie wróciło do normy.
Chłopaki zdjęli nauszniki i czujnie nasłuchiwali. Uspokoiło się totalnie. Przesiedzieli tak jeszcze kwadrans dla upewnienia po czym ostrożnie ruszyli uważnie sprawdzając ściany czy aby na pewno nie doszło do niebezpiecznego uszkodzenia. Całe szczęście wyburzanie przeszedło wzorowo, ani ich główna jaskinia, ani inne tunele nie zostały uszkodzone. Doszli w końcu do miejsca gdzie wysadzali dynamit, w miejscu ślepego zaułka teraz znajdowała się ogrmona czarna dziura. Wojtek chwycił za drewnianą pałkę, Darek za mocną latarkę a Marcin przełknął głośno ślinę przez gardło. Ruszyli razem, we trójkę. Przekroczyli miejsce po wybuchu i przeszedli kilka kroków przez nowy, niezbadany korytarz. Skończył się dość prędko a ich oczom ukazała się jaskinia
Okrągłe pomieszczenie na środku której stał piedestał ze złotą szkatułką. Wokół jaskini były lustra, aż dziw brał że żadne się nie stłukło. Gdy tylko Darek wycelował snop światła w jedno zwierciadło, całe pomieszczenie natychmiast zostało pozbawione ciemności. Stali tak przez chwilę osłupieni, wpatrzeni w piedestał ze szkatułką.
- Ale... Jak? Skąd to się tu wzięło? - Zapytał Darek.
- To pewnie łupy wojenne zostawione przez wikingów. - odrzekł Wojtek - Otwórzmy je! - po czym już próbował rzucić się naprzód. Za koszulkę złapał go Darek:
- Stójjjj, człowieku! A pułapki?! Pomyślałeś o pułapkach?
Ta uwaga ostudziła nieco entuzjazm. Darek bardzo ostrożnie stawiał kroki sprawdzając czy nie ma jakiś płyt naciskowych albo innych mechanizmów mogących stanowić zagrożenie. Wojtek patrzył z niecierpliwością na szkatułkę a Marcin z drżącymi dłońmi modlił się do Boga by Darkowi włos z głowy nie spadł. Darek dalej sprawdzał jaskinię, okazało się że cała jest zupełnie pusta. Od tyle że pusta wszędzie wokoło i piedestał ze szkatułką.
Podeszli do szkatułki. Marcin ciągle stał gdzieś z tyłu obawiając się najgorszego. Wojtek nie myślał o niczym innym jak tylko o sprawdzeniu zawartości. Darek przyglądał się podejrzanie.
- Ta szkatułka też może mieć jakieś pułapki. Tylko jak ją otworzyć?
- Eemmmm... - Zajęczał nieśmiale Marcin - A... A może patykiem?
Darek popatrzył trochę na Marcina głupio, nic jednak lepszego nie przychodziło innym do głowy. Na decyzję Wojtka nie trzeba było długo czekać, w trymiga pobiegł do głównej bazy po kilka listew. Gdy wrócił skręcili wspólnie jeden wielki, patyk do trącania długości 4 metrów. Stanęli tak blisko wejścia jak się tylko da, jako że Wojtek miał zawsze najpewniejszą dłoń - jemu powierzono zadanie operowaniem tym nowym wynalazkiem
Ciężko tym celować było nieziemsko. Ale w końcu Wojtkowi udało się złapać odpowiednio wieczko, pociągnął silnie kij w górę. Wieczko lekko się otworzyło. W sumie nic się nie stało, ale Darek dalej był nie ufny, kazał spróbować jeszcze raz. Wojtek po raz kolejny walczył z topornym patykiem do trącania, złapał od dołu wieczko i jak najsilniej pociągnął.
I nagle powietrze zrobiło się ciepłe. Wieczko otworzyło się na całą szerokość a z jego wnętrza począł się słyszeć straszliwy wrzask. Dźwięk jakby setek gardeł w stanie agonialnym, ziemia się zatrzęsła. Chłopaki upadli na ziemię. Próbowali się pozbierać, początkowo usiedli a wtem zobaczyli - ze szkatułki wylatywały dziesiątki, setki cieni szalejących po pomieszczeniu. Część z tych cieni wariowała krążąc po jaskini, inne wlatywały wprost w sufit i ściany a jeszcze inne przeleciały tuż obok chłopaków i wyleciały z wrzaskiem przez wyjście. Ziemia wciąż się lekko trzęsła, ze szkatułki pionowymi liniami rozchodziło się po piedestale błękitne światło. Opadło na podłogę i poczęło tworzyć krąg. Po chwili padł oślepiający blask i nastąpiła cisza. Po kolejnej chwili blask opadł.
Darek, Wojtek i Marcin siedzieli tak osłupieni. Nie mieli bladego pojęcia co przed chwilą się wydarzyło. Przestraszeni na wskroś gabili się na otwartą szkatułkę która leżała już na ziemi. Tuż obok wieczka leżał mały, zwinięty kawałek pergaminu.
Spoiler:
Czas wydłużał się w nieskonczonosc, i choć minęło ledwo 10 sekund dla nich to była cała wieczność. Cisza została jednak złamana, bowiem Marcin padł na ziemię i przestał się
ruszać.
- Marcin! - Dramatycznym głosem wykrzyczał Wojtek. Oboje doskoczyli do nieprzytomnego przyjaciela. - Marcin, odezwij się!
Darek szybko sprawdził puls i oddech.
- Zemdlał. Chwała Bogu.
- Musimy go stąd zabrać, szybko!
Chwycili go oboje łapiąc za jego ramiona i najszybciej jak tylko byli zdolni pognali w stronę wyjścia. Darek zawsze zajmował się sprawami organizacyjnymi, to on pełnił rolę przywódcy
gdy przychodziło rozmawiać z dostawcami bądź gdy negocjowało się z inną grupą dzieciaków. Jednak w sytuacjach kryzysowych gdy brakowało czasu najzimniejszą krew zawsze
zachowywał Wojtek. Jego instynkt przetrwania nie raz ratował z tarapatów.
Biegli i kluczyli korytarzami, już mieli skręcić przy skrzyżowaniu w tunel prowadzący do włazu kiedy nagle trochę dalej coś szybko przemknęło i zniknęło za rogiem.
- Nie tędy! Do głównej bazy! - Wrzasnął Wojtek.
Zawrocili, wykonali kilka skrętów i gwałtownym krokiem przekroczyli próg jaskini gdzie niedawno się naradzali. Położyli Marcina na materacu i szybko poczęli myśleć co dalej.
Wojtek rozglądał się nerwowo. Tuż przy wejściu znajdowała się szafka skręcona na miejscu jakiś czas temu. Wiele nie myśląc Wojtek przesunął szafkę i zabarykadował wejście.
Darek wciąż myszkujac koło Marcina otworzył kufer i zawołał do Wojtka:
- Łap!
W powietrze poleciała mocna, drewniana pałka, drewniana okrągła tarcza oraz mały garnuszek. Trzymali ten rynsztunek na wypadek napaści zazdrosnych rówieśników. Nie
spodziewali się jednak specjalnie ani ich przybycia (Jaskinie daleko od cywilizacji dla zwykłych dzieciaków), ani tym bardziej czegokolwiek co wypełzło z tej szkatuły. Siedzieli tak
gotowi na wszystko, z garnkami na głowie wsłuchując się w możliwe kroki, szelest albo jakikolwiek inny dźwięk oznajmiający o obecności nieznanego przeciwnika.
- Uhhh… Chłopaki…
- Marcin. - odpowiedzieli cicho postawieni na baczność strażnicy.
- I jak, dobrze się czujesz? - zapytał Wojtek.
- Trochę mi słabo, ale się trzymam… c-co tam się stało?
Nie odpowiedzieli.
- H-heh, czyli sami nie macie najmniejszego pojęcia.
Marcin spojrzał na ich garnki na głowach, po czym trzęsącym się głosem dodał:
- Nie… nie mówcie że to coś z tej szkatuły…
- Tak - dokończył Darek - cokolwiek to było, prawdopodobnie znajduje się w naszych tunelach.
- Ale spokojnie Marcin! - wtrącił Wojtek - A niech któryś cymbał do ciebie podejdzie! Przerobię go na kotlety schabowe, mówię ci Marcin, będę szlifować jego zęby o beton!
Długo los nie czekał by poddać jego słowa próbie. Naprzeciwko chłopaków leżała cała uwalona sterta różnych rzeczy. Były tam koce, piżamy, widelce, talerze, narzędzia - praktycznie
wszystko. Ekipa postanowiła uprzątnąć wszystko w jedne miejsce by ułatwić sobie robotę przy remoncie podłogi. Oprócz wszystkich wymienionych powyżej rzeczy znajdował się tam
malutki kuferek chłodzący, osobisty projekt Marcina. Coś w tej całej mieszaninie rzeczy się ruszyło. Darek i Wojtek ustawili się w falandze, a Marcin próbował szybko ubrać na siebie
tarczę by dołączyć do reszty. Słychać było jak owe stworzenie próbuje wyjść na powierzchnię, aż w końcu wychylił swój łeb i resztę ciała.
Było to bardzo dziwne stworzenie wysokości małego skrzata ogrodowego. Przypominał trochę brzydkiego, kościstego kota, z bardzo krótkim fioletowym futrem i pomarańczowymi
oczami. Gapiło się ono raz to na Wojtka, raz to na Darka, i jak gdyby nigdy nic żuł zdobyte udko kurczaka. Wojtek zdębiał:
- Hej! Mój obiad! O jak ja ci zaraz sierściuchu…
I podszedł bardzo pewnym krokiem w stronę małego złodzieja. Dziwne zwierzę syknęło, przybrało postawę bojową i skoczyło prosto na twarz. Szybka zasłona tarczą, zwierze upadło
na ziemię by za chwilę zostać kopnięte i wylądować z powrotem na pozycji wejściowej. Nie mniej jednak małe bydle wcale się nie poddawało, syknęło jeszcze głośniej i przybrało po
raz kolejny szykował się do ataku. Dziwny kocur znowu skoczył, ale tu Wojtek się przygotował. Spodziewał się tego. Wziął soczysty zamach, i niczym zawodowy gracz w baseball
uderzył lecącego na twarz kota by ten przyozdobił ścianę ich jaskini. Tutaj można by było pokusić się o relację dwóch osób omawiających tą walkę jako sparring sportowy:
- Kocur przybrał pozycję bojową, chyba będzie skakał. Tak prosze państwa, skacze! Oj, jak pięknie wznosi się w powietrze, chyba rozszarpie twarz drugiego zawodnika!
- Ale czekajcie, Wojtek bierze zamach… Tak! Udało mu się! Proszę państwa, cóż za piękny zamach! Jak ten kocur leci!
- Po tym ciosie chyba się nie podniesie. Właśnie jego ciało zsuwa się ze ściany… Leży! Nie rusza się! Ale czy będą punkty karne…?
- Czy zwierze jest martwe? Nie, zemdlał! Proszę państwa, nokaut! Złodziej leży na deskach, wszystko zakończone w dwóch, pięknych uderzeniach. Zobaczmy na powtórce.
- Tak, pięknie widać ten cios tarczą. Wojtek tu wyraźnie wychodzi do przodu, to już osłabiło przeciwnika.
- Ale ten drugi, jaki szeroki zamach! Absolutnie, tutaj nowa forma życia nie miała żadnych szans!
Co by to nie było, leżało teraz totalnie znokautowane na ścianie.Wiele nie myśląc Darek znalazł jakieś wiadro, zamknął wrogie stworzenie i przywalił owe więzienie ciężkimi rzeczami.
Chłopaki uznali że warto jeszcze przeszukać jaskinię, tak też sprawdzili każdy możliwy zakamarek. Każdą deskę, ubranie. Zaglądali nawet do puszek. Gdy upewnili się swego usiedli
na krzesłach by móc się naradzić. Pierwszy standardowo zaczął Darek.
- No dobra, wygląda na to że chwilowo jesteśmy bezpieczni. Patrząc na tego sierściucha wszyscy chyba spodziewamy się co zrobiliśmy?
- Yhyym - mruknął Marcin - Otworzyliśmy coś na wzór puszki Pandory.
Tu przerwał na drobną chwilę. Z lekko łamiącym się głosem dodał:
- A… A może samą puszkę Pandory? Nie, nie, nie - szybko uspokoił budzącą się panikę przyjaciół - to chyba nie jest ona. Puszka Pandory skrywała w sobie najgorsze plagi
ludzkości. A to dziwne stworzenie które pokonał Wojtek…
- Jest pośmiewiskiem plag ludzkości? - pytająco dokończył Darek.
- Yhyym - twierdząco mruknął Marcin.
- Uff - głęboko odetchnął Wojtek - Zdołałeś mnie Marcin pocieszyć. Naprawdę, jak babcię kocham, dawno już się tak bardzo nie bałem!
- Mnie też uspokoiłeś - wtrącił się Darek. Zastanowił się jednak jeszcze przez chwilę i zapytał się Marcina:
- Marcin. Jak myślisz, ile tych istot się uwolniło?
- Całość trwała niezwykle krótko… Zapewne parę setek, nie więcej.
- Hmmm… A więc podsumujmy. Wypuściliśmy na wolność całą masę różnych, dziwnych istot. Nie wiemy jaka ich ilość jest niebezpieczna. Nie wiemy jak wiele znajduje się w naszych
tunelach. Nie możemy także siedzieć tutaj przez całą wieczność. Musimy się zastanowić co robić dalej. - tutaj Darek przerwał na 3 sekundy - Moim zdaniem powinniśmy powiedzieć
dorosłym.
- Hola! - Zaprotestował Wojtek - Darek, ale ty wiesz jakie mi mama manto spuści? Jak nasi rodzice się o tym dowiedzą to takim kablem dostaniemy że przez miesiąc na pośladach
nie usiądziemy!
- Może, ale wątpię. Na górze prawdopodobnie odwala się taki cyrk że nie będą się przejmować ani kablem, ani chociażby szlabanem. Jeżeli im powiemy co tu się stało, możliwe że
będą mogli lepiej zareagować. Jesteśmy tylko dziećmi, nie poradzimy sobie z całą inwazją.
- W-w zasadzie… - nieśmiało przerwał Marcin - to co powiedziałeś nie musi być prawdą.
Darek z Wojtkiem popatrzyli na Marcina z lekkim niedowierzaniem.
- Tak naprawdę nie wiemy jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy: na jak wielkim obszarze rozrzuciło te dziwactwa. Jeżeli pojawiły się tylko w naszym miasteczku to będzie inwazja. Ale
jeżeli rozdzieliły się na przestrzeni województwa… Albo całego kraju. Jeżeli dodamy do tego fakt że stworzenia mogą żyć pod wodą, pod ziemią… Znalezienie ich może czasami
graniczyć z cudem.
- Czyli że… - Powoli domyślił się Wojtek - Czyli że mamusia nie będzie mnie biła kablem?
- Jeżeli mam rację to nie. Przynajmniej na jakiś czas.
Juhuuu! - Zawył z radości Wojtek, prawie zapominając że za barykadą z szafki może czaić się wrogie licho.
- Spokojnie, Wojtek. - uciszał przyjaciela Darek - Raz że nie wiemy co czai się w tunelach. Dwa, żeby potwierdzić tę teorie musimy wyjść na zewnątrz. Mój pomysł jest taki: W pełnym
rynsztunku wychodzimy z naszej głównej bazy, zamykamy jakkolwiek się da by nic nie prześlizgnęło się do wewnątrz, jeżeli spotkamy wroga to wywalczamy sobie drogę na
powierzchnię i sprawdzamy jak się sprawy mają. Jeżeli mój scenariusz się spełni powiemy im wszystko. Jeżeli Marcin ma rację żaden z nas nie może puścić pary z ust. To tajemnica.
A potem zastanowimy się co dalej. Co wy na to?
Wszyscy twierdząco kiwnęli głowami. Już Darek chciał ogłosić wymarsz, ale Marcin zdążył się szybko wtrącić:
- Czekajcie chłopaki! M-myślę że nie możemy jeszcze wracać.
- Co? - Z zaskoczeniem odpowiedział Darek.
- Co by nie było, nie możemy wrócić dopóki nie załatwimy jednej rzeczy. Pamiętacie szkatułkę? W niej był jakiś pergamin.
W oczach przyjaciół pojawił się lekki niepokój. Nie mniej jednak szybko zaczęli rozumieć, że Marcin ma rację, i czy tego chcą czy nie - muszą wrócić do lustrzanej komnaty. Pergamin
mógł bowiem skrywać ważne informacje, a w tej chwili wszelkie informacje były cenniejsze, od jakiegokolwiek złota.
- A niech to! - powiedział ze złością Darek - Czyli że nie możemy wracać na powierzchnię. Wojtek, co o tym myślisz?
- Jeżeli jest tam napisane jak im dokopać, to ja piszę się na to!
- Uhh… A więc dobra, postanowione. Szykujcie się, zaraz przeprowadzimy natarcie na tamto durne pomieszczenie. Wojtek, nie lituj się nad nimi, tylko też nie przesadzaj. Jak polecisz
gdzieś daleko…
- Tak, tak, wiem - uspokoił go Wojtek - W kupie siła, kupy nikt nie ruszy. A i Hercules dupa kiedy wrogów kupa.
- Poczekajcie chwilę na mnie - mruknął szybko Marcin. - Dajcie mi jakieś 15 minut.
- Hę? A po co? - zapytał się Darek.
- Zaraz zobaczycie.
Nie czekając na ich odpowiedź Marcin szybko doskoczył do swojej małej stacji laboratoryjnej. Wyjmował najróżniejsze możliwe części, chemikalia. Dłubał i montował, a wszystko kleił
za pomocą czarnej taśmy klejącej. Wrócił do chłopaków z czymś podobnym do karabinu. Tyle że zbudowanym z rur PCV.
- Bić ja się specjalnie nie umiem, ale to powinno wystarczyć.
Darek spojrzał na nowy wynalazek przyjaciela.
- Marcin… Co to jest?
- Miotacz ognia!
Chłopakom wystrzeliły gały z orbit. Popatrzyli na siebie nawzajem, po czym Wojtek szybko dodał:
- Ahaha, no Marcin! Z twoją głową i z tym cacuszkiem nie mamy się czego bać! Zakujemy te cholerne stwory w dyby i będą one żałować że z nami zadarły!
- Panowie! - Władczo odkrzyknął Darek, teraz czując się bardziej pewny siebie z większą siłą ognia - Na lustrzaną komnatę!
ruszać.
- Marcin! - Dramatycznym głosem wykrzyczał Wojtek. Oboje doskoczyli do nieprzytomnego przyjaciela. - Marcin, odezwij się!
Darek szybko sprawdził puls i oddech.
- Zemdlał. Chwała Bogu.
- Musimy go stąd zabrać, szybko!
Chwycili go oboje łapiąc za jego ramiona i najszybciej jak tylko byli zdolni pognali w stronę wyjścia. Darek zawsze zajmował się sprawami organizacyjnymi, to on pełnił rolę przywódcy
gdy przychodziło rozmawiać z dostawcami bądź gdy negocjowało się z inną grupą dzieciaków. Jednak w sytuacjach kryzysowych gdy brakowało czasu najzimniejszą krew zawsze
zachowywał Wojtek. Jego instynkt przetrwania nie raz ratował z tarapatów.
Biegli i kluczyli korytarzami, już mieli skręcić przy skrzyżowaniu w tunel prowadzący do włazu kiedy nagle trochę dalej coś szybko przemknęło i zniknęło za rogiem.
- Nie tędy! Do głównej bazy! - Wrzasnął Wojtek.
Zawrocili, wykonali kilka skrętów i gwałtownym krokiem przekroczyli próg jaskini gdzie niedawno się naradzali. Położyli Marcina na materacu i szybko poczęli myśleć co dalej.
Wojtek rozglądał się nerwowo. Tuż przy wejściu znajdowała się szafka skręcona na miejscu jakiś czas temu. Wiele nie myśląc Wojtek przesunął szafkę i zabarykadował wejście.
Darek wciąż myszkujac koło Marcina otworzył kufer i zawołał do Wojtka:
- Łap!
W powietrze poleciała mocna, drewniana pałka, drewniana okrągła tarcza oraz mały garnuszek. Trzymali ten rynsztunek na wypadek napaści zazdrosnych rówieśników. Nie
spodziewali się jednak specjalnie ani ich przybycia (Jaskinie daleko od cywilizacji dla zwykłych dzieciaków), ani tym bardziej czegokolwiek co wypełzło z tej szkatuły. Siedzieli tak
gotowi na wszystko, z garnkami na głowie wsłuchując się w możliwe kroki, szelest albo jakikolwiek inny dźwięk oznajmiający o obecności nieznanego przeciwnika.
- Uhhh… Chłopaki…
- Marcin. - odpowiedzieli cicho postawieni na baczność strażnicy.
- I jak, dobrze się czujesz? - zapytał Wojtek.
- Trochę mi słabo, ale się trzymam… c-co tam się stało?
Nie odpowiedzieli.
- H-heh, czyli sami nie macie najmniejszego pojęcia.
Marcin spojrzał na ich garnki na głowach, po czym trzęsącym się głosem dodał:
- Nie… nie mówcie że to coś z tej szkatuły…
- Tak - dokończył Darek - cokolwiek to było, prawdopodobnie znajduje się w naszych tunelach.
- Ale spokojnie Marcin! - wtrącił Wojtek - A niech któryś cymbał do ciebie podejdzie! Przerobię go na kotlety schabowe, mówię ci Marcin, będę szlifować jego zęby o beton!
Długo los nie czekał by poddać jego słowa próbie. Naprzeciwko chłopaków leżała cała uwalona sterta różnych rzeczy. Były tam koce, piżamy, widelce, talerze, narzędzia - praktycznie
wszystko. Ekipa postanowiła uprzątnąć wszystko w jedne miejsce by ułatwić sobie robotę przy remoncie podłogi. Oprócz wszystkich wymienionych powyżej rzeczy znajdował się tam
malutki kuferek chłodzący, osobisty projekt Marcina. Coś w tej całej mieszaninie rzeczy się ruszyło. Darek i Wojtek ustawili się w falandze, a Marcin próbował szybko ubrać na siebie
tarczę by dołączyć do reszty. Słychać było jak owe stworzenie próbuje wyjść na powierzchnię, aż w końcu wychylił swój łeb i resztę ciała.
Było to bardzo dziwne stworzenie wysokości małego skrzata ogrodowego. Przypominał trochę brzydkiego, kościstego kota, z bardzo krótkim fioletowym futrem i pomarańczowymi
oczami. Gapiło się ono raz to na Wojtka, raz to na Darka, i jak gdyby nigdy nic żuł zdobyte udko kurczaka. Wojtek zdębiał:
- Hej! Mój obiad! O jak ja ci zaraz sierściuchu…
I podszedł bardzo pewnym krokiem w stronę małego złodzieja. Dziwne zwierzę syknęło, przybrało postawę bojową i skoczyło prosto na twarz. Szybka zasłona tarczą, zwierze upadło
na ziemię by za chwilę zostać kopnięte i wylądować z powrotem na pozycji wejściowej. Nie mniej jednak małe bydle wcale się nie poddawało, syknęło jeszcze głośniej i przybrało po
raz kolejny szykował się do ataku. Dziwny kocur znowu skoczył, ale tu Wojtek się przygotował. Spodziewał się tego. Wziął soczysty zamach, i niczym zawodowy gracz w baseball
uderzył lecącego na twarz kota by ten przyozdobił ścianę ich jaskini. Tutaj można by było pokusić się o relację dwóch osób omawiających tą walkę jako sparring sportowy:
- Kocur przybrał pozycję bojową, chyba będzie skakał. Tak prosze państwa, skacze! Oj, jak pięknie wznosi się w powietrze, chyba rozszarpie twarz drugiego zawodnika!
- Ale czekajcie, Wojtek bierze zamach… Tak! Udało mu się! Proszę państwa, cóż za piękny zamach! Jak ten kocur leci!
- Po tym ciosie chyba się nie podniesie. Właśnie jego ciało zsuwa się ze ściany… Leży! Nie rusza się! Ale czy będą punkty karne…?
- Czy zwierze jest martwe? Nie, zemdlał! Proszę państwa, nokaut! Złodziej leży na deskach, wszystko zakończone w dwóch, pięknych uderzeniach. Zobaczmy na powtórce.
- Tak, pięknie widać ten cios tarczą. Wojtek tu wyraźnie wychodzi do przodu, to już osłabiło przeciwnika.
- Ale ten drugi, jaki szeroki zamach! Absolutnie, tutaj nowa forma życia nie miała żadnych szans!
Co by to nie było, leżało teraz totalnie znokautowane na ścianie.Wiele nie myśląc Darek znalazł jakieś wiadro, zamknął wrogie stworzenie i przywalił owe więzienie ciężkimi rzeczami.
Chłopaki uznali że warto jeszcze przeszukać jaskinię, tak też sprawdzili każdy możliwy zakamarek. Każdą deskę, ubranie. Zaglądali nawet do puszek. Gdy upewnili się swego usiedli
na krzesłach by móc się naradzić. Pierwszy standardowo zaczął Darek.
- No dobra, wygląda na to że chwilowo jesteśmy bezpieczni. Patrząc na tego sierściucha wszyscy chyba spodziewamy się co zrobiliśmy?
- Yhyym - mruknął Marcin - Otworzyliśmy coś na wzór puszki Pandory.
Tu przerwał na drobną chwilę. Z lekko łamiącym się głosem dodał:
- A… A może samą puszkę Pandory? Nie, nie, nie - szybko uspokoił budzącą się panikę przyjaciół - to chyba nie jest ona. Puszka Pandory skrywała w sobie najgorsze plagi
ludzkości. A to dziwne stworzenie które pokonał Wojtek…
- Jest pośmiewiskiem plag ludzkości? - pytająco dokończył Darek.
- Yhyym - twierdząco mruknął Marcin.
- Uff - głęboko odetchnął Wojtek - Zdołałeś mnie Marcin pocieszyć. Naprawdę, jak babcię kocham, dawno już się tak bardzo nie bałem!
- Mnie też uspokoiłeś - wtrącił się Darek. Zastanowił się jednak jeszcze przez chwilę i zapytał się Marcina:
- Marcin. Jak myślisz, ile tych istot się uwolniło?
- Całość trwała niezwykle krótko… Zapewne parę setek, nie więcej.
- Hmmm… A więc podsumujmy. Wypuściliśmy na wolność całą masę różnych, dziwnych istot. Nie wiemy jaka ich ilość jest niebezpieczna. Nie wiemy jak wiele znajduje się w naszych
tunelach. Nie możemy także siedzieć tutaj przez całą wieczność. Musimy się zastanowić co robić dalej. - tutaj Darek przerwał na 3 sekundy - Moim zdaniem powinniśmy powiedzieć
dorosłym.
- Hola! - Zaprotestował Wojtek - Darek, ale ty wiesz jakie mi mama manto spuści? Jak nasi rodzice się o tym dowiedzą to takim kablem dostaniemy że przez miesiąc na pośladach
nie usiądziemy!
- Może, ale wątpię. Na górze prawdopodobnie odwala się taki cyrk że nie będą się przejmować ani kablem, ani chociażby szlabanem. Jeżeli im powiemy co tu się stało, możliwe że
będą mogli lepiej zareagować. Jesteśmy tylko dziećmi, nie poradzimy sobie z całą inwazją.
- W-w zasadzie… - nieśmiało przerwał Marcin - to co powiedziałeś nie musi być prawdą.
Darek z Wojtkiem popatrzyli na Marcina z lekkim niedowierzaniem.
- Tak naprawdę nie wiemy jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy: na jak wielkim obszarze rozrzuciło te dziwactwa. Jeżeli pojawiły się tylko w naszym miasteczku to będzie inwazja. Ale
jeżeli rozdzieliły się na przestrzeni województwa… Albo całego kraju. Jeżeli dodamy do tego fakt że stworzenia mogą żyć pod wodą, pod ziemią… Znalezienie ich może czasami
graniczyć z cudem.
- Czyli że… - Powoli domyślił się Wojtek - Czyli że mamusia nie będzie mnie biła kablem?
- Jeżeli mam rację to nie. Przynajmniej na jakiś czas.
Juhuuu! - Zawył z radości Wojtek, prawie zapominając że za barykadą z szafki może czaić się wrogie licho.
- Spokojnie, Wojtek. - uciszał przyjaciela Darek - Raz że nie wiemy co czai się w tunelach. Dwa, żeby potwierdzić tę teorie musimy wyjść na zewnątrz. Mój pomysł jest taki: W pełnym
rynsztunku wychodzimy z naszej głównej bazy, zamykamy jakkolwiek się da by nic nie prześlizgnęło się do wewnątrz, jeżeli spotkamy wroga to wywalczamy sobie drogę na
powierzchnię i sprawdzamy jak się sprawy mają. Jeżeli mój scenariusz się spełni powiemy im wszystko. Jeżeli Marcin ma rację żaden z nas nie może puścić pary z ust. To tajemnica.
A potem zastanowimy się co dalej. Co wy na to?
Wszyscy twierdząco kiwnęli głowami. Już Darek chciał ogłosić wymarsz, ale Marcin zdążył się szybko wtrącić:
- Czekajcie chłopaki! M-myślę że nie możemy jeszcze wracać.
- Co? - Z zaskoczeniem odpowiedział Darek.
- Co by nie było, nie możemy wrócić dopóki nie załatwimy jednej rzeczy. Pamiętacie szkatułkę? W niej był jakiś pergamin.
W oczach przyjaciół pojawił się lekki niepokój. Nie mniej jednak szybko zaczęli rozumieć, że Marcin ma rację, i czy tego chcą czy nie - muszą wrócić do lustrzanej komnaty. Pergamin
mógł bowiem skrywać ważne informacje, a w tej chwili wszelkie informacje były cenniejsze, od jakiegokolwiek złota.
- A niech to! - powiedział ze złością Darek - Czyli że nie możemy wracać na powierzchnię. Wojtek, co o tym myślisz?
- Jeżeli jest tam napisane jak im dokopać, to ja piszę się na to!
- Uhh… A więc dobra, postanowione. Szykujcie się, zaraz przeprowadzimy natarcie na tamto durne pomieszczenie. Wojtek, nie lituj się nad nimi, tylko też nie przesadzaj. Jak polecisz
gdzieś daleko…
- Tak, tak, wiem - uspokoił go Wojtek - W kupie siła, kupy nikt nie ruszy. A i Hercules dupa kiedy wrogów kupa.
- Poczekajcie chwilę na mnie - mruknął szybko Marcin. - Dajcie mi jakieś 15 minut.
- Hę? A po co? - zapytał się Darek.
- Zaraz zobaczycie.
Nie czekając na ich odpowiedź Marcin szybko doskoczył do swojej małej stacji laboratoryjnej. Wyjmował najróżniejsze możliwe części, chemikalia. Dłubał i montował, a wszystko kleił
za pomocą czarnej taśmy klejącej. Wrócił do chłopaków z czymś podobnym do karabinu. Tyle że zbudowanym z rur PCV.
- Bić ja się specjalnie nie umiem, ale to powinno wystarczyć.
Darek spojrzał na nowy wynalazek przyjaciela.
- Marcin… Co to jest?
- Miotacz ognia!
Chłopakom wystrzeliły gały z orbit. Popatrzyli na siebie nawzajem, po czym Wojtek szybko dodał:
- Ahaha, no Marcin! Z twoją głową i z tym cacuszkiem nie mamy się czego bać! Zakujemy te cholerne stwory w dyby i będą one żałować że z nami zadarły!
- Panowie! - Władczo odkrzyknął Darek, teraz czując się bardziej pewny siebie z większą siłą ognia - Na lustrzaną komnatę!