[Archiwum]"Wędrówka" by Stanior

Wydarzenia, komentarze, pomysły... Wszelkie dyskusje związane z RM.

Moderatorzy: GameBoy, Dragon Kamillo

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Stanior
Posty: 298
Rejestracja: 17 kwie 2006, 17:42
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

[Archiwum]"Wędrówka" by Stanior

Post autor: Stanior »

Las otaczał ich ze wszystkich stron.. Sum sosen koił duszę, a świerki i jodły zachęcały swym aromatem do snu i odpoczynku. Tak też i zrobili. Zasiedli na dużym pniu.
- Miałeś ogromne szczęście, że mnie wtedy spotkałeś, nie uszedłbyś tam z życiem Stan- powiedział Reptile, zielony Nina, najbardziej opanowana, ale i śmiercionośna osoba na świecie. Przy pasie miał swój miecz samurajski. Najstarszym panom tego świata z trudem byłoby zliczyć ile złych głów splamiło ostrze tej katany. Reptile był bardzo honorowym wojownikiem. Nie zabijał bez potrzeby. Tylko w obronie własnej lub słabszych, pokrzywdzonych. Kucał teraz oparty o drzewo szukając coś w swym skórzanym plecaku. Kontynuował jednak rozmowę.
- Oni nie chcieli ciebie żywego. Od początku żądni byli tylko krwi
- Rep, dziękuję ci za wszystko, ale to jeszcze nie koniec. Za nami z pewnością ruszyły już pościgi. Kto wie czy za jakąś godzinę nie stanie nad nami mroczny jeździec na wierzchowcu i przeszyję nas swym zdradzieckim ostrzem- wymamrotał Stan. Na lewej piersi miał bandaż, silnie zakrwawiony. Widać było na jego twarzy trud i cierpienia. Każdy oddech sprawiał mi trudność.
- Przy twoim stanie ciężko nam będzie zdążyć do Twierdzy przed pościgiem. Mogą już szybciej być na brodzie, który musimy przekroczyć. Wtedy nawet mnie samemu może być ciężko stawić czoła setce jeźdźców. Na dodatek wysłali pewnie samych najlepszych gońców i zabójców. Jednak trzeba próbować – wybąkał Reptile i wyjął z plecaka małe zawiniątko. Odpakował je i podał Stanowi małą fiolkę z zieloną, gęstą substancją.
- Co to jest?- spytał podejrzliwie Stan – Czym ty chcesz mnie poić żmijowym kwasem?!- w głosie słychać było lekkie zdenerwowanie.
- Wypij to. To napar z ziół na nikogo jeszcze źle nie zadziałał. Doda ci sił i sprawi, że rana przestanie boleć. To przyśpieszy nasz ,marsz. Mało tego mam więc musimy być oszczędni. Jak cali i zdrowi dostaniemy się za mury Twierdzy wybiorę się do ruin Świątyni, aby uzupełnić zapasy
- A na jak długo starcy nam żywności? Przez las czeka nas jeszcze dobre dwa dni marszu. Gorzej jak spotkamy wąwóz, który trzeba będzie obejść. To dodatkowo nam utrudni wędrówkę- Stan cały czas ukazywał beznadziejność sytuacji, ale nie próbował rezygnować. Z natury był to zawzięty człowiek. Nie poddawał się nigdy, ale sytuację określał zawsze trzeźwo tak jak i w tym przypadku
- Trzeba w takim wypadku nastawić się na 3 dni drogi przez las. Potem około 2 dni przez odkryte równiny. Tam jednostki południa mogą nas najszybciej złapać. Do przeprawy dojdziemy w takim wypadku w 5 dniu wędrówki, ale na noc. To da nam przewagę. Modlę się tylko o to, żeby była tam jakaś łódź. Z twoją raną nie możemy ryzykować przepłynięcia rzeki wpław. Nawet zdrowy chłop miałby z tym problemy, gdyż nurt jest tam silny. O okrążaniu rzeki nie ma nawet co marzyć. To droga blisko 200 mil- Reptile w zamyślę przedstawiał swoje poglądy na temat dalszej drogi. Wreszcie zarzucił kaptur i zadecydował, aby ruszyć dalej. Wiedział, że w tej wyprawie liczyć mogą tylko na cud lub szczęście. Wiedział również, że może to być jego ostatnia wędrówka w życiu...
W ciągu tego dnia zaszli dalej niż się spodziewali. Nina miał bardzo dobrą orientację w terenie. Tego samego nie można było powiedzieć o Stanie, który ciągle się bał, że zaczną chodzić w kółko, albo zabłądzą. Reptile jednak w spokoju wysłuchiwał jego narzekań i biadolenia. Nie wdawał się nawet w dyskusję z nim. Gdy zapadła już grobowa ciemność tak, że dalszy marsz nie miał najmniejszego sensu, a sen zmógł nawet i Repa znaleźli sobie zagłębienia, które porastały grube warstwy mchu. Wszystko szło jednak zbyt dobrze. Momentalnie, gdy tylko ułożyli się wygodnie lunął deszcz. Było to istne oberwanie chmury.
- Tego nam jeszcze tutaj brakowało!- znów lamentował towarzysz.
- Nie ma się co martwić , deszcz przynosi nowe życie i zmywa z nas trudy tułaczki- mówił Reptile
- Nowe życie, nowe życie. Nam tylko przedłuży podróż. My do tej Twierdzy nigdy nie dojdziemy- znów zaczynał Stan
- Ale pomyśl… My jesteśmy lesie. Wróg z pewnością nie zapuścił się tu z końmi. Chciał ominąć bór naokoło. Również trafili na ulewę. Ich pościg za nami strasznie się wydłuży. Jest nadzieja, że gdy zajdziemy mad brzeg rzeki nie spotkamy tam nikogo, prócz może jakiegoś samotnego lisa szukającego pożywienia. Dodatkowo, gdy będziemy przemierzać równinę woda zmyję nasze ślady. Co prawda to prawda możemy „zmoknąć”, no ale cuż…
Zmoknąć w ustach Reptile’a zabrzmiało dziwnie, było to słowo bardzo słabo określające sytuację. Ulewa była taka, że z pewnością jutro niejedna zapora na rzece zostanie zniszczona, a liczne pola podmytę. Oni mieli tylko „zmoknąć”. Stan burknął coś pod nosem, wtulił się w mech i próbował zasnąć. Jednak złośliwe krople kapały mu, a to za kołnierz, a to prosto na nos. Nie pomagał nawet kaptur, który nasiąkł jak gąbka. Rep sprawiał wrażenie, że śpi. Tymczasem poddał się medytacji, aby jego dusza mogła odpocząć jak tylko się da.
Leżeli tak z 4 godziny. Stan spał, ale był to sen słaby i męczący. Bo o jakim śnie można mówić na mokrej ściółce gdy deszcz pada ci wprost na twarz. O 5 Reptile poderwał się na nogi.
- Wstawaj!- krzyczał na towarzysza. –Wstawaj musimy iść! – nie przestawał.
Stan obudził się i przeciągnął. Również zerwał się na nogi, gdyż nagle po twarzy przeszła mu myśl, że nad rzeką może zobaczyć swoich prześladowców. Całą setkę. To zmobilizowało go do dalszej drogi. Jednak płyn, którym poczęstował go dzień wcześniej przyjaciel przestał już działać, a rana znów dawała się mocno we znaki. Dodatkowo musieli zwolnić, gdyż było tak ślisko, że mogli się w każdej chwili poślizgnąć i skręcić sobie coś co w tym wypadku było by dla nich tragiczne w skutkach.
Droga była strasznie mozolna i ciężka. Wiele razy przystawali na odpoczynek. Deszcz lał i lał, a na poprawę pogody wcale się nie zanosiło.
- Co ja bym żeby zobaczyć teraz promień słoneczny- mówił w zasadzie do siebie Stan.
W pewnym momencie drogi Rep stanął jak wryty. Dał znak do Stana, aby również się nie ruszał i nie odzywał. Był już wieczór, wieczór widoczność znacznie ograniczona. Nina wpatrywał się we wschodnią stronę lasu. Przymrużył oczy. Był pewien, że przed chwilą widział tam cień postaci i odgłos łamanej gałęzi. Powoli wyciągnął swoje ostrze z pochwy. Jego kompan zaś ukucnął i wyciągnął ze swojego plecaka kuszę i jedną strzałę. Naciągnął ją. Sekundy oczekiwania wydały się teraz całą wiecznością. Pomiędzy drzewami znów mrugnął cień. Stan wystrzelił strzałę, który poleciała w ciemność.
- Cholera! – krzyknął zdenerwowany strzelec i szykował się do wyciągnięcia drugiej strzały, gdy nagle jego kusza rozpadła się na kawałki, a on sam padł plecami na ziemię. Z lasu dobiegł delikatny śmiech.
- Ech i myślisz, że jesteś w stanie z taniej kuszy i zwykłej dębowej strzały trafić w cel, który jest jakieś 30 metrów od ciebie, chowa się za drzewami, ciemnością i pod okryciem deszczu? Ja byłem w stanie…- powiedział delikatny i melodyjny głos.
Na twarzy Repa pojawił się uśmiech. Czym prędzej schował swoją broń powrotem do pochwy.
- Przyjacielu dobrze, że jesteś!- krzyknął uradowany ninja.
- A no dobrze, bardzo dobrze- postać wyszła z ukrycia. Okazało się, że to wysoki, smukły elf. Ubrany był w ciemnozielony płaszcz, a na głowie miał kaptur. Uścisnął dłoń Repowi.
- Stan to jest Lu… - nie dokończył Rep, gdyż teraz dopiero ujrzał przyjaciela leżącego w błocie i sparaliżowanego ze strachu.
Nagle razem z elfem wybuchnęli śmiechem. Stan zdał sobie w końcu sprawę z sytuacji. Podniósł się i chwiejąc się na nogach wyciągnął dłoń do elfa.
- Miło mi ciebie poznać o najwspanialszy ze strzelców- wymamrotał dość oschle, lecz intencje miał dobre
- Witam i ciebie ja i pozdrawiam jako liść tego i innych lasów. Jestem Lukim, elf leśny do usług tobie i twojej dłoni, aby na drugi raz nie spudłowała do celu- uśmiechnął się wymawiając ostatnie słowa. Również i Stan zaczął się śmiać. Zawsze raźniej ruszać do celu w trójkę niż w dwójkę. Na dodatek to był elf, który z pewnością szybko wyprowadzi ich z gąszczu tego boru…
- Wieści i czynach dokonanych przez Stana no i potem przez ciebie Rep dotarły daleko na północ. Teraz pewnie historię te są opowiadane wnukom przez ich dziadków przy kominku- mówił Lukim.
- Przyjacielu co masz wzrok jak Sokół, a szybkość myśli niczym spłoszony zając doprawdy nie wiem co masz namyśli. Uratowałem Stana, gdyż został niesłusznie wzięty za szpiega i sprzedany jako niewolnik – tłumaczył Nina, jednak Stanik nie komentował tego co mówi. Elf zaśmiał się.
- Oj nie. Stan robił na południu coś o wiele bardziej wzniosłego. Stan może nam opowiesz – śmiał się Lukim.
- Eee Rep przepraszam cię, ale elf ma rację…- tutaj zaciął się i zająknął. – Chcę powiedzieć, że, znaczy się…- nie mógł dokończyć.
- Pozwól, że wyjaśnię za ciebie drogi i przyjacielu. A więc Stan na południu zorganizował swoją własną Gildię wbrew Telfhelma pana Południa. Skupił wokół siebie wielu dzielnych i walecznych wojowników. W jednym z ataków na jeden z przyczółków zabili samego głównodowodzącego piechotą południa. Po tym zajściu musieli się ukrywać i uciekać. Spotkałeś Rep Stana jak miał być ścięty, ale go uratowałeś. Heh. Wykazałeś się ogromnymi umiejętnościami. Powaliłeś piętnastu z samej gwardii przybocznej tyrana. No i potem przedarcie się przez tę bramę. To jest wyczyn godny największych herosów tego świata – słowa te brzmiały wzniośle i honorowo. Lukim chciał oddać całą wagę sytuacji i udawało mu się to po mistrzowsku.
- Może i wielki wyczyn, ale jak na razie cały czas za nami pędzi pościg. Kto wie może już przed nami… - odpowiedział Rep.
- A ja nie mam broni… Znaczy się miałem, ale rozpadła mi się w rękach…- szydził sobie Stan
- Nie martw się przyjacielu mam drugą kuszę w plecaku. Ninja musi być przygotowany na wszystko.
Przez las szło im się raźnie. Dowcipkowali, opowiadali sobie o przygodach jakie przeżyli. Szczególnie zaciekawiła ich opowieść o majorze Dudenku.
- Tak to był major… -wspominał Stan. – Miałem okazję walczyć przy jego boku w czasie ataku na jedną z placówek Południa. Odznaczył się tam wielką walecznością. Bez niego nie dalibyśmy rady. Sytuacja byłą beznadziejna. Ukryliśmy się w jaskini. Wróg przeczesywał ją i kwestią czasu było tylko kiedy nas znajdzie. Wtedy to Major Dudenku zorganizował sprawnie obronę. Kazał z kamieni usypać niby mały fort. Był niego silny chłop. Sam brał 150 kg głazy i usypywał mury obronne. Stawiliśmy wtedy czoła 130 wojakom południa, a nas było zaledwie 7. Przeżyłem tylko ja. Dudenku i Kanto. O ile wiem Kanto wyrwał się z pułapki. Teraz prowadzi partyzanckie walki w Górach Orlich. Przy boku ma jakieś 100 wieśniaków, niewyszkolonych do walki. Lepsze to jednak niż nic. Major Dudenku trafił do niewoli razem ze mną. Tylko, że jego oszczędzili, gdyż był to wybitny przywódca, a mnie postanowiono ściąć. Potem już wiecie co się działo-zakończył historię.
- Jego wielkie czyny i sława dotarła najdalej na Północ. Na Twierdzy o majorze opowiada się wiele legend i historii. Mi najbardziej zapadła w pamięć obrona legendarnej Przystani nad Fioletowym Morzem. Zdołało wtedy uciec 5 fregat pomimo, że sytuacja była beznadziejna. Sam Dudenku był wtedy ciężko ranny i musiał w końcu poddać Przystań. Jednak każdy wie, że spróbują ją jeszcze odbić z rąk tych cholernych imperialistów- ciągnął elf.
Gdy tak sobie odpowiadali wielkie legendy, deszcz zelżał. Co prawda padał jeszcze rzęsiście, ale nie byłą to już ulewa. Po pewnym czasie zadecydowali się stanąć na noc. Już jutro po południu mieli wyjść na otwartą równinę. Tak wychodziło z obliczeń Repa, a Lukim wcale tego nie podważał. Elf bał się natomiast pogody. Wiedział, że deszcz może i zelżał, ale nad dzikimi równinami mogą stoczyć walkę z wielką burzą. Tego nikt z nich nie chciał i wolał o tym nie myśleć.
Rzeczywistość okazała się jednak tragiczna. Podróż przez równinę wydawała się walką z wiatrakami. Pomimo ogromnej ulewy wiał wiatr, a błyskawice tańczyły nad ich głowami. Stan wiele razy potykał się i o mało co nie upadał, ale towarzysze zawsze pomagali mu. Mozolną drogą wymęczeni byli już wszyscy. Nawet tak zahartowany w podróżach Reptile dyszał i ciężko sapał. Kaptury nie dawały im żadnej ochrony przed deszczem, gdyż zacinał on ostro z boku. Wszyscy byli zrezygnowani. Nie mieli nawet pomysłu gdzie zatrzymać się na nocleg. Wszędzie tylko rozległe, wysokie trawy. Noc w zasadzie nie różniła się od dnia. Elf postanowił, że będą szli cały czas, gdyż postój tutaj nie ma sensu. Nikt się nie sprzeciwiał, choć wyczerpanie drużyny było ogromne. Jednak myśl o tym, że mieliby tu zostać i moknąć bez celu, bo oka raczej nie zmrużą nie nastrajała ich pozytywnie. Do siebie nic się nie odzywali. Z braku ochoty jak i z braku możliwości. Wiatr nie miał stałego kierunku tylko jakby wirował nad nimi. Po wędrówce, która wydawała się trwać całe wieki napotkali samotnie rosnące drzewo. Nie ważyli się jednak choćby na chwilę zasnąć pod nim, gdyż jak każdy zapewne wie w czasie burzy, na takim pustkowiu wiąże się to z samobójstwem. W pewnym momencie Stan przystanął i oświadczył, że dalej nie idzie, gdyż to nie ma najmniejszego sensu. Woli umrzeć w spokoju niż z obolałymi stopami.
- Co ty gadasz! Burza w końcu przejdzie tak samo jak i wiatr. Czeka nas jeszcze tylko jutrzejsza droga przez tę trawsko, w nocy staniemy już nad brzegiem Millary – mówił elf.
- Jeszcze trochę Stan wytrzymaj! – rzucił Reptile.
Marudzący kompan mimo woli ruszył dalej. Burza ustała grubo nad ranem, tak jak i wiatr, a deszcz zelżał. Daleko na północy można było ujrzeć promienie słoneczne, którą próbują przedrzeć się przez chmury. Na razie z jakże mizernym skutkiem. Morale w orszaku wróciły. Przyjaciele w pewnym momencie śpiewali sobie nawet stare pieśni zagrzewające do marszu. Szło im się miło i przyjemnie. Ze szczególną radością, przywitali moment, w którym Stan nagle odkrył, że już nie pada. Chwilę potem wyszło słońce. Widok kropel deszczu, błyszczących na wielkich równinach był wspaniały. Sprawiało to wrażenie diamentów leżących w trawie. Nawet elf przyglądał się temu z wielką ciekawością choć zapewne w swym wiekowym życiu (elfy żyją o wiele dłużej niż inne istoty stąpające po tej ziemi) widział już nie jedno piękne zjawisko. Gdy zbliżał się wieczór, trójka wędrowców spoczęła na chwilę, przebrała się w suche ubrania i przekąsiła marny, ale jakże pozytywnie nastrajający posiłek. Teraz już zaczęli myśleć czy wróg dotarł do celu przed nimi. Reptile sprawdził czy jego ostrze łatwo wychodzi z pochwy, a Stan majstrował sobie przy nowej kuszy, którą dostał od elfa. Rana nie doskwierała mu już tak bardzo choć, często na jego twarzy pojawiał się grymas bólu i cierpienia. Stawało się to już jednak o wiele rzadziej.
Przystań była już bardzo blisko. Dzieliło ich od niej jakieś 3 mile. Nastał już zmierzch. Teraz bohaterowie zachowali się bardzo cicho i ostrożnie. Nikt się nie odzywał. Lukim trzymał rękę na łuku. Przeciwnik mógł się pojawić nieoczekiwanie w każdej chwili. Gdy byli zaledwie jakieś 5 minut drogi od przeprawy przystanęli na moment. Zaczęli iść powoli i w wielkim skupieniu. Stan naciągnął kuszę, a Rep wyjął broń. Padli w trawę i zaczęli się czołgać. Nagle im oczom ukazała się kładka i łódź przycumowana do niej. W pobliżu nie widać było żywej duszy. Podpełzali jeszcze trochę bliżej i zaczęli się rozglądać. Elf dał sygnał do powstania i cała trójka ruszyła do łodzi w panicznym biegu. Nagle rżenie konia zagłuszyło wszystko inne. Z zachodu teraz ujrzeć można pędzące stado jeźdźców uzbrojonych po zęby.
- Biegnijmy! – krzyknął Ninja, ale w tym samym momencie wróg był już przy nim i musiał go powalić cięciem katany,
- Jadę następni! – posłyszeć można było krzyk Stana, a bitwa zagorzała już na dobre…
Reptile został otoczony przez pięciu jeźdźców z każdym prowadząc morderczą walkę. Stan rzucił się na brzuch, z plecaka zrobił podpórkę, aby mieć dobry punkt do obstrzału wroga. Pierwsza strzała świsnęła tuż nad uchem ninji i trafiła w przeciwnika, który szykował się do uderzenia mieczem. Kolejna przeszyła powietrze, zwalając jeźdźca na ziemię. Tym razem była to zasługa bystrego oka elfa. Reptile zwinnym ruchem ręki położył na ziemię wroga, który zaatakował, a następnego zabił pięknym obrotem. Stan cały czas strzelał, a każdy z pocisków oznaczał jednego przeciwnika mniej. Tak samo jak i elf. Jeźdźcy nie zamierzali zrezygnować, i już kolejne ich zastępy nadciągały od zachodniej części rzeki. Teraz nawet wystrzeliwane przez strzelców strzały nie powstrzymywały wszystkich, a Rep zmuszony był do męczącej i długotrwałej walki. Sam wiedział, że nie podołają w trójkę takiej nawałnicy. Jego ostrze co kilka minut pokrywało się nową krwią. Konie pozbawione swych panów rozbiegały się po okolicy i rżały niemiłosiernie. Szczęk stali, krzyki umierających i świsty strzał można było jedynie posłyszeć w zgiełku tej bitwy. Lukim znów chciał wystrzelić, ale jego ręka nie natrafiła na pocisk sięgając od kołczanu. Elf rzucił bezużyteczną broń, a zza paska wysunął długi sztylet. Zaraz użył go na jednym maruderów wbijając mu ostrze prosto w brzuch. Teraz jedynie Stan osłaniał dwóch przyjaciół walczących ramię w ramię z przeważającym liczebnie przeciwnikiem. Jednocześnie był świadom, że i jego kusza wkrótce nie będzie nadawała się do walki.. Strzała przeszyła zbroję nadciągającego przeciwnika, który przekoziołkował razem z koniem. Strzelec był teraz zmuszony do wyjęcia krótkiego miecza. Rzucił się do walki. Krąg walecznych, świetnie wyszkolonych wojaków zacieśniał się wokół trójki wędrowców. Sytuacja stawała się beznadziejna. Powietrze przeszył potworny krzyk bólu i rozpaczy. Rep z Lukiem spostrzegli leżącego na ziemi zakrwawionego przyjaciela. Stan dostał cios prosto w swoją ranę. Lamentował teraz niemiłosiernie.
- Pomocy! Potrzebujemy pomocy!- krzyczał elf sam nie wiedząc po co. Nikt ni był w stanie usłyszeć ich na tym pustkowiu.
- Zielony Ninja potrzebuję pomocy! – dołączył się Rep. Nic innego im nie zostało.
Nagle wszystko ucichło. A przeciwnicy wycofali się z walki. Każdy z nich stał teraz na koniu wyprostowany. W oczach, niektórych widać było skupienie i zarazem przerażenie. Tak samo Reptile i elf stanęli bezruchu. Na twarzy Lukami nagle pojawił się uśmiech. Teraz każdy już widział to co on. Od wschodu posłyszeć i zobaczyć można było cały orszak kawalerzystów oraz powiewający czerwony sztandar. Symbol Twierdzy.
- Wiwat Twierdza! – zaczął wrzeszczeć Lukim!
- Wiwat! Do boju dzielni wojacy! Do boju – wtórował im ninja.
Jazda czerwonego sztandaru dopadła do przeciwnika, który nie miał najmniejszych szans w boju z nią. Zastępy wroga zostały rozbite. Wojowników twierdzy nie zamierzały na tym poprzestać. Rzucili się za tymi jeźdźcami, którzy zdołali oddalić się na bezpieczną odległość. Żaden z nich nie ujrzał już słońca świecącego nad tymi ziemiami. Po skończonej rozprawie cały oddział skupił się przy trójce bohaterów. Oni zaś dalej stali, ale broń mieli już schowaną. Stan natomiast leżał i wył z bólu. Z grona kawalerzystów wyłonił się jeden na białym, smukłym koniu. Był niski, a mimo to dosiadał tak wysokiego wierzchowca. Zszedł teraz z niego. Wojownik nosił długą białą brodę. Bardzo przypominał krasnoluda, jednak był człowiekiem.
- Przybyliśmy w porę mości panowie – odezwał się swym niskim, tubalnym głosem
- Jesteśmy ci o wybawco bardzo wdzięczni, ale musimy szybko ruszać do Twierdzy. Nasz towarzysz jest bardzo ciężko ranny. Potrzebna mu jest opieka lekarska. Ja jestem Reptile, Zielony ninja, bywam u was często na Twierdzy – przedstawił i ukłonił się Rep.
- Jam jest elf leśny, Lukim. Zostałem wysłany do tych lasów na zwiady. Jestem starym przyjacielem Reptile’a
- Witajcie mości panowie. Ja noszę godność Sir Adams i dowodzę oddziałem kawalerzystów pod czerwonym sztandarem. Pierwszy porucznik Twierdzy i wasz uniżony sługa. Słyszałem wasze imiona, W moim kraju są one znane i powszechne szanowane. Natomiast nie wiem kim jest wasz ranny towarzysz.
- To Stan, pan Gildii z południa. Dzielny wojak i mądry przywódca, zmuszony do podróży na północ w celu uzyskania pomocy.
- I o nim głośno teraz jest na naszym dworze. Walki obok samego majora Dudenku uczyniły z niego sławnego bohatera. Więc ruszajmy nie możecie czekać. Moi żołnierze przyprowadzili o osiodłali dla was konie. Stana zaś umieścimy w noszach. Wygodniejsze to droga, aniżeli na samym koniu. Zaczerpnijcie też łyka tegoż to napoju – Adams szyderczo się uśmiechnął, zaśmiał basowo i podał każdemu towarzyszy procentowy trunek. Natychmiast się rozgrzali i nabrali sił.
- A więc ruszajmy mości Adamie!- krzyknął Lukim
- Tak mości panowie! W drogę! – zarządził porucznik i cały oddział ruszył galopem.
Konie zerwały się i popędziły we wschodnim kierunku, aby osiągnąć rankiem most. Nocna jazda minęła wszystkim bardzo szybko. Stan spał zaś jego towarzysze nie odzywali się, bo byli zbyt zmęczeni. Adams był małomówny toteż również rzadko zabierał głos. Jedynie jak popił mocniejszych trunków, wtedy jego opowieści ciągnęły się godzinami, a zebrani mieli go dość. Najczęściej wtedy ktoś wyprowadzał go do jego kwatery, aby udał się na spoczynek.
Gdy słońce wschodziło przekraczali most. Zostawiali za sobą nieprzyjazny kraj. Teraz dopiero wszyscy odetchnęli z ulgą. Wiedzieli, że dzisiaj wieczorem zasiądą przy zastawionych stołach na Twierdzy, a zabawa będzie przednia. Sam pułkownik od czasu do czasu rozmarzył się o pieczonym kurczaku i słowa innych jeźdźców nie docierały do niego...
18.06.2003-24.11.2003- Redaktor Naczelny Gildii RPGMaker PL (Zjednoczone strony Przystani, Temple of Elementals, Bractwa i Świątyni RPGMaker)

18.05.2020- do chwili obecnej- Redaktor RMteki
Awatar użytkownika
Mertruve

Golden Forki Special - Pełne Wersje (zwycięstwo)
Posty: 1518
Rejestracja: 22 kwie 2006, 20:07

Post autor: Mertruve »

Suxorz. Rób lepiej mapy, bo opowiadania piszesz jak AtR XD
ShaQ
Posty: 77
Rejestracja: 18 kwie 2006, 10:55

Post autor: ShaQ »

---//--- (jw)

Objechane, a na dodatek probujesz pisac jak Paolini ;p
tsukuru.pl
okrutny spam w sygnaturze.
ODPOWIEDZ